Not Nop
K.
Blackman
(1979 — 19.02.1998)
Obrazki
- seria z automatu
- seria z automatu
Wychodzę z domu. Zamykam drzwi, przeskakuję 2, 3, a potem jeszcze 3 stopnie. Podchodzę do furtki, otwieram ją, WYCHODZĘ. Jestem na ulicy. JESTEM WOLNY! Miliony myśli, szepty, krzyki, warkot. Zdaję sobie sprawę, że: JESTEM NIKIM......... Mija mnie blondynka... jej oczy – tak wściekle błękitne... takie pełne... nie mogę zebrać myśli... ach, wargi... skóra pociągnięta delikatnym słońcem, niebieskie jeansy, biała bluzka... Wiatr rozwiewa jej długie włosy... Dla niej jestem NIKIM...... Ten facet w czarnym kapeluszu, też mnie nie dostrzega......... Mijam brunetkę w czarnej bluzce, ma piwne oczy. Spieszy się. Pewnie do pracy. Obok przejeżdża czarny mercedes, szyby ciemne, nie widzę nikogo...... Zatrzymuję się i rozmyślam... Idą trzy dziewczyny i śmieją się...... Idę dalej, dochodzę do rogu i skręcam w lewo. Chodnik jest czerwony. Mija mnie rowerzysta, który teraz wywrócił się. Idę i rozmyślam o tym, co zwykle – vanitas, egzystencja etc....... Nagle z kimś się zderzam. Patrzę – cudowna blondynka, o oczach koloru morskiej fali... Tak to ona... Mój zachwyt, jej zdziwienie. Moje zamyślenie, z którego wyrywa mnie jej – jak to się zwykło pisać – cudowny, miękki, aksamitny głos: Przepraszam, zamyśliłam się i coś automatycznego we mnie: To ja przepraszam, nastąpiło nawiązanie kontaktu...Rozmawiamy o tym, co zwykło być treścią moich myśli; rozmawiając idziemy do mnie do domu......... I nie wiem, jak to się stało... złożyłem pocałunek na jej wilgotnych, delikatnych, karminowych wargach......... Odwzajemniła go...... Rozbiera się i kładzie na łóżku......... Rozbiera mnie...... Kładę się obok... Głaszczę ją...... Jej miękką, gorącą skórę... Wszystko zaczyna wirować............ Otwieram oczy............
Dopiero trzecia, za parę godzin muszę wstać............Oto prawdziwa marność tego świata...
02.97
Blackman
Moje wnętrze byłoby zupełnie zwyczajnym, gdyby nie......... Właśnie... Kiedyś było dobrze... Dawno. Krótko. Na wspomnienia... Później rozstanie... Prawo. Kontrola... Za nic... Może za dobro... To dawno... O, jak przeżywałem... Oni nieczuli. Ślepi... Dryfowali opuszczając... Odpychając............ Choroby... Ból... Bezcelowość w krótkim, nic nie dającym życiu...bezsilność, niechęć... Dorosłe piekło... Zbyt wcześnie. Zbyt mocno... Niszcząc to małe, proste uczucie, które już nie kwitło... Ogarnęło. Wciągnęło... Niezgodnie. Niechętnie. Bez wiedzy... Śmieszny, zbyt śmieszny widok... Wielkie sprawy, w tym małym sensie..................
Kiedyś był tu napis: BEZ BUTÓW... Przeszli. Wdeptali.... Wieczne rany po cichu zabijają... Było także: REZERWAT SAMOTNOŚCI... Odebrali. Odkryli... Śmiech ironią zalał............ Później? Nic... Z wyjątkiem Bólu i Lęku......... Chciałem odnaleźć kogoś innego... Przyjaciel z bliska. Słowo brukiem. Fałsz ogarnia. Zakłamanie sięga zenitu... Czy to wróg? Pozory odmienne... Zdrada kończy dzieło...... Tego chciałem? Nie. A jednak............... DLACZEGO WŁAŚNIE JA???...... To pytanie... Tyle razy padło... Nikt nie słyszał... Tzw. Przyjaźń? Dlaczego?...... Niepotrzebny. Odrzucony na skraj pamięci. Wegetacji. Na uciechę... Łaskawie pozwolono myśleć. Gdy myśl umiera. Już wolna. Szczęśliwa. Nie cierpiąc dłużej......... Tzw. Miłość...... Inny rozdział... Co dzień umieram... W nocy zmartwychwstaję. By bezsennie myśleć. Tak pragnący sfery zmysłów... Skazany samotnik... Ratunek znalazł w "Poezji"... Próbujący pisać. Daremnie:
Gdy ciało słaby umysł splata,
próżno dusza wzlata
Upadkiem na ciosy podatna... Kochałem. By cierpieć...... Nienawidzono... Odczuwam tylko Ból i Lęk...... Szkoły... Które ogłupiają...... Ludzie... Którzy oszukali... Tylu ich było... Tylko epizody............
Kończy się życie. Kropli brakuje. Pękają ostatnie liny, które trzymały...... Nie ma nadziei... Niepotrzebny. Stracony czas. By odejść. Tylko chwila. Mgnienie. Uleci...... Niespełnione nadzieje. Przeszkody. Ból. Lęk. Dolały kroplę.........
Moje życie... Moje ciało... Moje wnętrze... Mój umysł......... CHORE....................................
12.97
Blackman