Not               Nop
K.
Blackman
(1979 – 19.02.1998)

 

Dawnych dni mrok

„מנא ,מנא, תקל, ופרסין”
(mene, mene, tekel, ufarsin)
(Wulgata: mane, tekel, fares)
Dn 5,25

 

Sonet samotny
Samotna wyspa mórz samotności
Bezmiarem samotna śmierć się snuje
Wśród mgieł samotnych u bram nicości
To tam wyspa ta wpłynąć próbuje
Żyła a już jej nikt nie pamięta
Tak samotna zawsze pośród morza
Istniała tonęła życiem ścięta
Jednak wypłynie gdy błyśnie zorza

 
Zewsząd wiatry i wody ją mrożą
A ona walczy życiem samotnym
Zatopieniem w niepamięci grożą
Walcząc skona istnieniem ulotnym
Aż w niechęci przebierze się miara
I tak umrzeć przyjdzie odrzuconej
Zostanie tylko goryczy czara
Zapomnień nieczule wypędzonej

24.12.96 /24.12.97/
Blackman

Do Muzy mojej
O moja Muzo piszę do Ciebie
Twoja sylwetka zawsze zachwyca
płynącą widzę postać po niebie
myśl lekkość Twoją zwiewność uchwyca
miękkie Twe słowa ego me pieszczą
miód Twoje usta wypowiadają
bezmierną dobroć słów w sobie mieszczą
moją przyszłość dziś przepowiadają

 
O moja Muzo czujesz cierpienie
jak głośno płacze świat pełen wojny
jak ginie żołnierz jego sumienie
żołnierz którego świat niszczy zbrojny
proszę zasłonę tę przebij wzrokiem
czas wreszcie ujrzeć Ci pełnię życia
zawsze uciekasz przed świata mrokiem
Ty widzisz tylko piękno z ukrycia

 
O moja Muzo natchnienie moje
lubię jak patrzysz powieki mrużysz
składam mój talent na ręce Twoje
i czy źle myślę czy dobrze wróżysz
i proszę Muzo natchnij mnie jeszcze
abym pisania kunszt opanował
Ciebie to wielbią kochają wieszcze
i ja co tutaj to naszkicował

14.02.97 /25.12.97/
Blackman

Rachunek sumienia
Czy warto jest żyć
przed światem się kryć
czy być albo nie być
czy ręce z brudów myć
ten świat niczym jest już
wciąż nad tym rozmyślam
wszystko skrywa wieczny kurz
swój ideał wymyślam
tu nie ma zasad ładnych
piękne są tylko hasła
ja nie szukam wiar żadnych
odkąd nadzieja we mnie zgasła
im dłużej myślę o życiu
śmiech myśli w cząstki tnie
tym bardziej mam je na zbyciu
ten świat niszczy mnie

5.97
Blackman

dlaczego to robisz
czy to Twoje życie
znasz jego sens
myślisz że patrząc z góry
już jesteś lepszy
Twoje cele
ośmieszają Cię
Twe życie
dosięgło dna
dawno zapomniałeś
co znaczy być
wszystko niczym
człowiek naród wilczy

9.97
Blackman

Kamień
pomyślałeś życie
czego jeszcze pragniesz
gorzki chleb
słodycz cytryny
kamień zniecierpliwił się
zasłona łez opadła
zwężone oczy
maska cierpienia
gorzki skowyt
zimny śmiech
moment myśli
słone szczęście
uniosłeś ostrą rękę
zimny błysk w oczach
czerwone poszycie mchu
kamień zasnął szczęściem smutny
kredowy rumieniec
oczy w myśli osnute
kosiarz wyzwolona
zabrania powietrzu oddychać
wkrótce mech kamień obrośnie
mgła otuli twój świat
zgasłe światło rozjaśni mrok
serce skamienieje by można żyć
tablica wyblaknie kurz zakryje
niech żyje ta radość

10.97
Blackman

Szary odcień świata
krople twarz okno
rozmazują widzenie
rzeczywistość przeszłość
mocniej rzęsiściej
falami nawałnica
szemrzą mocniej
zbliżone mową
powieki niebo
płyną przeszłością
było trwa będzie
miarowo odmierzają życie
szukam co dnia biją
tonę w nich czy w sobie
11.97
Blackman

Burza
Wiatr się zerwał z nieba leje grzmot przetoczył się nad nami
Żagle wzdęte ster wciąż walczy liny są napięte
Szumi wicher coraz mocniej woda wlewa się falami
Już ładownia jest zalana belki nasiąknięte

 
Żagle pękły maszt złamany nie ma siły ster strzaskany
Już majtkowie podskoczyli już wodę pompują
Lecz daremne ich wysiłki spód już całkiem jest zalany
Wszyscy biegną więc do burty szalupy gotują

 
Jeden modli się do Boga drugi myśli o przetrwaniu
Któryś całkiem już oszalał ktoś tam się utopił
Ten znów mówi o dziewczynie i wciąż woła: "Moja Aniu"
Każdy kielich swój goryczy dawno do dna dopił

 
Tamten myśli o swym życiu co je młodym wieku straci
Inny godzi się ze śmiercią choć mu miłość skróci
Wielu gnanych jest paniką za wyjątkiem starej braci
Holender nas w mgłę zabiera stamtąd nikt nie wróci

11.97
Blackman

Pomnik
oczekujący w kącie starych marzeń
podrobione złoto dla potomnych
kładący resztę snów w pamiątkę
słaby pomnik wszystkich czasów
trudem poprzednich
pieśnią dzisiejszych
pamięcią następnych
codziennie rozpadał się odradzał jeszcze silniejszy
okradziony z szat zostaje łzawy
bez koloru i wszystkich
lustrem odlany każdego wspiera bezcelem
potrzebą każdego męczyć świat
wielbiony każdego śmiechem przymusu
opluty godziną inną
kształtowany zaborczą ręką pokoleń zachłannych
zmyślany przemyśleniom stojącym środkiem życia
niechętny oglądaniu szuka cieni rozumu milczenia
żyjący pozorem odrzuca prądy chcące unieść
zmagając huragan nieczuły wiru
poczuje powiew drugi zmrożony żarem waszych serc
umiera co dzień mistrzowską formą
12.97
Blackman

Sam
nie ma nic
ku miłości – tonę
życia mego brak
pamięć – zawodna
łzy osuszone
nie istniały
słowo bez głosu
brak w myśli
a myśl odeszła
ile czasu już
coraz gorzej
mocniejsza
tu Jej nie ma
pali myślą złą
zamiast blaknąć
wybuchła tęczą
nie znika nigdy
oczy zabiera
milczy a słyszę
zabija realność
układa myśli
sunące z wolna
odrzuca radość
niszczy szczęście
gdy żyję – nikt
martwota w skroni
gdy…
12.97
Blackman

życie upada
u szczytu
dosięga zdrada
burza niebytu
idea i brak
w parze
bytu wrak
los wymaże
myśli burzy
sensu przesyt
serce durzy
miłości niesyt
do szczęścia mego
wołałem… długo
odpowiedź Jego
nie tędy sługo!
po bez szans życiu
śladu nie zostało
a nikim byciu…
czasu tak mało

12.97
Blackman

niebotyczna ściana rośnie
chwilą każdą wyżej sięga marzeń szczyt
otacza zacieśnia zabiera przestrzeń krzyku
szalonym odurzyła punkt podświadomości
rozrywa dźwięk świadomość
nowe kręgi wciąga
uderza w najczulszy punkt krytyczny
przejdzie pozbawi
najmniejsza przyjemność zbyt droga…
otacza zacieśnia eksploduje
i zniknął uderzać gdzieś indziej innego zawsze
w każdym istnieje kieruje życiem
decyduje nienawidzić zdolny za wszystko
za nic
tętni głowa wiruje
wibruje ucho prawe
lewe topi się
puchnie mózg łomot jęki świsty krzyki
krew trysnęła organy na ścianie
oko prawe nieruchome lewe zmiażdżone
nos miazgą usta pogryzione
dolna warga zwisa górnej nie ma
śmierdzą spalone włosy
zęby na podłodze
policzki spłynęły skóra z czoła
czaszka na wierzchu rozczaszkana
strzał echem stalowym przebrzmiał z pamięcią
P.S. dla tych śmiechem bez przesłanek
dla tonących w szarej towarzyszce dnia

1.98
Blackman

Tak samotnie umieramy
Bez recepty
I choć chwile wciąż ścigamy
Bezcelowo
Nasze szczęście rozbijamy
Tak tragicznie
I wrażenia omijamy
Beznamiętnie
 
W zaślepieniu żądz toniemy
Bez litości
W zimnym wnętrzu wciąż płoniemy
Beznadziejnie
Drogą bez celu idziemy
Samolubnie
Z prądem niesieni płyniemy
Schematycznie
 
Wnętrze mojej ignorancji
Niedostępne
Dlaczego bez tolerancji
Niszczymy się
Głównym celem brak gwarancji
Tak bezmyślnie
Wciąż unikamy szarmancji
Tylko żyjąc

1.98
Blackman

smutek
rozstanie
cicho łza spłynie
rozstanie
pustka woła
rozstanie
nicość
rozstanie
pozostawi noce
rozstanie
noce nieprzespane
rozstanie
nieprzespane dni
rozstanie
dni boleści
rozstanie
boleści pełne
rozstanie
pełne bezsensu
rozstanie
bezsensu niewiary
rozstanie
niewiary w życie
rozstanie
serce bolesne
rozstanie
serce płaczące
rozstanie
serce niechętne
rozstanie
serce skrwawione
rozstanie
Żegnaj! Kochałem Cię!

2.98
Blackman

w labiryncie 300 bram
rodząc się co dzień
umierając co noc
opadamy na kolana
masa zmaga
oddychamy czystą
człowieczeństwem z filtrem
zlizujemy znad schematu

2.98
Blackman

kończąc
śmieszne życie destruktywne
szanse mkną ku przepaści
ile życia w każdym
znikniemy tak niewiele
odejdę
czas godzina minuta nadejdzie
dzisiaj nie warto tak bezpiecznie w tle
apogeum śmieszności
nieczuły nowego wichru
umieram żyjąc dla zasady
odejdę obdarty śmiercią boga
odrzuci myśl umknie uniknie zabijając
cieniem odejdę szybciej od siebie
nie warty wspomnień
byłem inny
jestem inny
żałosny

2.98
Blackman

gdy człowiek…
straci nadzieję
wartość zniszczy
odrzuci więzi
odejdzie szybko
a przecież może
kochał tak mocno
ujrzał głębię
oddał wolę
i czasem także
zwątpił w sens
wyparł się siebie
gotów ujrzeć cel
by być chcianym
zmienił życie
otwarł serce
nieświadom śmiechu
…ranić umie
2.98
Blackman

Więc kimże jesteś śmieciu – ty marny człowieku
Górujący pozycją idolem będący
Silny słabością innych ty z prądem płynący
Któremu przypadło żyć w końcu tego wieku
 
Zatopiony w banale wciąż śmierci się boisz
Całujesz puste krzyże udając że wierzysz
Ufny w siłę pieniądza którym wszystko mierzysz
Nieświadom swego lęku nad przepaścią stoisz
 
Gdy każdą myślą pieścisz swoje własne ego
Gdy każde twoje słowo oddycha przemocą
Szukając zbyt łatwych gier błędnie się poruszasz
 
Jaką tarczę zdobyłeś przeciw włóczni złego
Nie obroni cię twój świat ze swoją niemocą
W śmiechu odchodząc w życie ramionami wzruszasz

2.98
Blackman

Krzyżowcy XX wieku
 
Zostawcie!
rusza kolejna krucjata
znów chcą zniszczyć moją inność
miłość bliźniego zamęcza
zastępy na śmierć gotowe
Krzyżowcy XX wieku
 
Odejdźcie!
zawsze chciałem odrębności
niezrozumieniem karmiony
odrzucili mnie – proroka
podeptali białym krążkiem
Krzyżowcy XX wieku
 
Zniknijcie!
próbują zabić moje sny
moje cele chęci wizje
tolerancja średniowieczna
żyje w mych inkwizytorach
Krzyżowcy XX wieku
 
Zabijcie!
ciało na mnie zawsze obce
leigrom toczy je drąży
pożera trawi przetwarza
zbyt fałszywy gest zabija
Krzyżowcy XX wieku
 
Przestańcie!
żyją w nas z nami przeciw nam
przewodzą sile niszczącej
żółto-biały sztandar życiem
a imię jego trzy szóstki
Krzyżowcy XX wieku
 
Ujrzyjcie!
martwe oczy wciąż widzą krew
ręce urwane bez celu
nogi odcięte dla żartu
głowy wdeptywane w ziemię
Krzyżowcy XX wieku

2.98
Blackman

Dies Irae
Testimonium
 
znikam
 
ile myśli
kto wspomni
ślepi wokół
pytałem błądziłem szukałem
kto zapamięta zapomnianego sobą
nie tego pragnę
 
dobre pytanie
właśnie
czego chcę
niczego wszystkiego
kto widział jak żyję co czuję
 
wy - śmieszne
ile myśleliście o mnie
dobrze źle
ile łez wam dałem
 
wiem tyle bólu
a ja
ile słów powiedziałem
ile prawdziwych
niewiedzieliście nie chcąc
musiałem kryć siebie
 
ile mi poświęcicie czasu
minutę –
tempus fugit
możecie zacząć
odliczajcie
 
dziesięć…
tak bardzo kochałem
byłem gotów na wszystko… jestem
jeszcze jestem… tak… zmieniłem się
wiele myślałem… zbyt wiele
wstyd… płakałem… naprawdę… tyle nocy bezsennych
tyle dni… piłem by zapomnieć
nałogi zrywane… udane… po co
wszystko dla Ciebie
nie mam żalu
 
dziewięć…
próbowałem
dziękuję wam za to że daliście
że zniszczyliście
że nie daliście się kochać
że napuszczaliście przeciwko sobie
że kazaliście wybierać
będę milczał
 
osiem…
widziałem w tobie coś
brodata dusza
tyle prosiłem głuchego
pisałem pokazywałem ślepcu
czekałem słów niemowy
dom otwarty czekał
tyle czasu
dawniej tajemnikiem
zacząłeś unikać ja milczeć
stwardzeni minęliśmy się
i tak nie pamiętasz
 
siedem…
jeszcze ty swastykowicu
nigdy nie rozumiałeś
znikałem wyraźnie
taki żałosny
zniszczyłeś mnie
bo ufałem
 
sześć…
mieć was ilu was było
byście byli blisko
pomogli zachęcili żyć
pokazali jak zacofanemu nierozumiejącemu
dawałem znaki… śmiech
coraz wyraźniej zaduszał
powiedziałem – towarzyszył
by ściągnąć zmiany uniemożliwione
po co wspominam
 
pięć…
i was pamiętam
żyliście przodotyłem
zjadacze chleba
nie sterałem życia dla ojczyzny
zbyt zajęty akordami
zarażonymi
nie czekajcie w próżni
nic nie wiecie
 
cztery…
teraz wy
otaczaliście pozornie
egoiści judasze chamy
może szkoda
zmuszaliście żyć
wymknąłem się wam
po co ślepym
 
trzy…
czarne bagno
zachłanne chytre
wciąga dewotów
wypasione prześladowaniem
stekiem umartwień
fałszywe proroki
niszczą indywiduala
nie będę prześladował
 
dwa…
nerwy
tyle czasu
zbyt długo
męczarnie
każdy koniec początkiem
co osiągnęliście
tak wam się podobało
pewnością silni
 
jeden…
wszystko nic
odejdźcie wszyscy
poza kręgiem ja
kiepski kreator
nieudany demiurg
słaby aktor
rzygam wami
nie mam wyjścia
 
zero…
ginę pró…
 
nic

nic

nic

19.02.98
Blackman